piątek, 9 września 2016

TRUDNE POCZĄTKI...

W poprzednim poście wspominałam, że moja malutka -A- rozpoczęła swoją przygodę z przedszkolem...
I niestety jest ciężko... naprawdę ciężko...

Pierwszy tydzień prawie za nami...
Nie było łatwo... 
Choć zapowiadało się całkiem nieźle...
Różne emocje mną targały... ale o tym może potem...
Teraz napiszę jak te ostatnie dni u nas wyglądały...

W czwartek 1 września poszłyśmy do przedszkola razem... byłyśmy tam 1,5 godziny...
-A- pooglądała ze mną sale, pobawiłyśmy się zabawkami... dzieci w tym czasie były na dworze...
Potem chwilę pobawiła się na dworze...
I poszłyśmy do domu...
-A- była zadowolona... podobało jej się bardzo... wszystkim bliskim opowiadała jak fajnie jest w przedszkolu...

Następnego dnia jak ją zaprowadziłam... jak tylko przebrałam jej buty na papcie... od razu pobiegła do sali bawić się zapominając całkowicie o mnie...
Gdy po nią wróciłam była zadowolona i uśmiechnięta...
Piękny początek nieprawdaż... byłam z niej dumna... i cieszyłam się, że tak dobrze sobie radzi z nową sytuacją... pomimo tego, że tak wcześnie poszła do przedszkola... 

Po weekendzie, w poniedziałek ładnie ubrała się w domu, spakowała do plecaka misia i papcie...
Papci nie zostawia w przedszkolu... przecież dostała je od babci... to nie może ich tam zostawić... więc codziennie papcie zabieramy i kolejnego dnia znów je pakujemy do plecaczka...
I wyszłyśmy... bez żadnego marudzenia... bez płaczu... z uśmiechem na ustach...
Gdy zobaczyła budynek przedszkola... niestety minka posmutniała... ale nie płakała... tylko chciała abym z nią tam była w przedszkolu...
Przy przebieraniu w szatni także marudziła, że mam z nią tam być...
Cierpliwie jej wytłumaczyłam, że tylko na chwilkę pojadę do pracy i po obiadku po nią wrócę...
Nie płakała, ale nie chciała abym poszła... 
Zaprowadziłam ją do sali i poszła się bawić...
Oczywiście po obiedzie byłam po nią... 
Jednak tym razem skończyli trochę wcześniej jeść i już mieli powyciągane poduszeczki i kocyki do leżakowania...
Ale mimo to -A- ucieszyła się bardzo na mój widok... ubrałyśmy się... wyszłyśmy... i zanim doszłam do auta już było marudzenie że ona chciała leżeć w przedszkolu i słuchać bajeczki...
No to ustaliłyśmy, że na następny dzień będzie leżakować... i już z uśmiechem na twarzy wróciłyśmy do domu...

Wtorkowy poranek też nie zapowiadał płaczu w przedszkolu... chętnie się ubrała... spakowała... i poszłyśmy...
W przedszkolnej szatni już nie było tak różowo... pojawiło się marudzenie i płacz... 
i trzymanie się jakiejkolwiek części mojego ciała... najpierw wtulona w ramiona... potem trzymała się nogi... potem znowu ramiona... Pani udało się wziąć -A- na ręce i poszła z nią do sali...
Panie wiedzą, że w razie gdyby -A- bardzo płakała to mają dzwonić, że w każdej chwili mogę po nią przyjechać...
Poczekałam chwilę pod przedszkolem... ale po chwili -A- się uspokoiła... więc i mi zrobiło się trochę lżej na sercu...
W ten dzień została na leżakowaniu... potem była "lekcja muzyki" z Panią która przyniosła skrzypce... Przyszłam w trakcie lekcji... więc czekałam chwilę w szatni... a moja mała -A- świetnie się bawiła...

W środę niestety było naprawdę źle...
Jak tylko wspomniałam rano o tym, że zaraz będziemy ubierać się do przedszkola... mała -A- zaczęła marudzić a po chwili już płakać, że ona nie chce iść do przedszkolka... Że ona chce zostać w domu ze mną...
No to tłumaczę jej, że mamusia musi iść do pracy...
Wiem że ją obecnie okłamuję... ale przecież już za niedługo będę faktycznie w pracy, a ona będzie musiała iść do przedszkola, a takie tłumaczenie wydało mi się najbardziej sensowne - bo przecież tata chodzi do pracy i ona tam z nim nie może iść i o tym wie... a np do sklepu to ze mną jeździ, do szkoły jak wiozę czy odbieram dziewczyny to -A- też mi towarzyszy, więc najlepszym tłumaczeniem jakie przyszło mi do głowy to praca...
Jak jej powiedziałam, że mama musi iść do pracy to moja spryciula na to...
"tata todzi do placy, ty nie musisz... ty musisz być ze mnom w domu..."
Serce się kraje matce gdy słyszy takie słowa... szczególnie moje gdy obiecałam sobie i jej jak była malutka, że zrobię wszystko żeby nie musiała przed 3 rokiem życia iść do żłobka czy do przedszkola...
Dalej nie wiem czy podjęłam dobrą decyzję... 
czy zamiast wrócić do pracy i mieć nadzieję, że tę pracę zachowam (czego nie mam niestety pewności), czy nie powinnam zostać z malutką -A- w domu i zaoszczędzić jej tych cierpień... 
Ona tego jeszcze nie rozumie... że mama, która była z nią dzień i noc, która była na każde zawołanie... teraz zawozi ją do obcego miejsca, to obcych pań i obcych dzieci i ją tam porzuca...
Jest mi z tym bardzo źle...
Często łzy cisną mi się do oczu, że tak jest... że tak musi być... bo w głębi serca wiem, że powinnam dotrzymać obietnicy danej sobie i jej... i czekać co przyniesie los w sprawie pracy...
Ale dzielnie starałam się dalej tłumaczyć, że w przedszkolu jest fajnie, że będzie bawiła się z koleżankami i kolegami...
Na to moje dziecko mi mówi, że wcale tak nie jest... 
"W pszećkolu jest nie fajnie, boje sie..."
To pytam czego się boi... a Ona mi ta no że "boi się dzinek" (dziewczynek)... i dalej mówi "to nie są moje fajne dzinki..."
Więc naturalnie moje kolejne pytanie brzmiało a dlaczego się ich boi... na to -A- "bo one są ble..."
A czemu są ble... "bo mnie dzinka udezila..."
We wtorek wieczorem przy kolacji powiedziała, że w przedszkolu uderzyła ją dziewczynka... to jej wytłumaczyliśmy, że wtedy trzeba od razu powiedzieć to pani... tak jak w domu od razu mówi mamie jak coś jej się stanie... Wtedy nie płakała... nie widać było po sposobie w  jakim o tym mówiła, że było to dla niej aż takie przeżycie...
Niestety w środę nie wiedziałam co zrobić... czy ją zawieść taka płaczącą do tego przedszkola... czy zostawić ją w domu... z jednej strony było mi jej tak żal... a z drugiej strony była gdzieś ta obawa, że jak raz odpuszczę to potem będzie codziennie płakała, że nie chce iść do przedszkola...
Boję się jednak też tego, aby faktycznie nie działo się coś złego w tym przedszkolu... Niekoniecznie ze strony pań, ale innych dzieci... 
Moja -A- jest tam najmłodsza... część dzieci chodziła już do tego przedszkola, więc wszystko znają i czują się bardziej pewnie...
Zaprowadziłam ją w środę do przedszkola... płakała... niestety... 
Wytłumaczyłam Paniom co się dzieje i co mi opowiedziała... 
Panie obiecały, że się sprawą zajmą, ale twierdzą że one nie zauważyły aby coś takiego miało miejsce... w sumie to mogły nie zauważyć jak przy zabawie, któraś z dziewczynek ją popchnęła... jak -A- się nie poskarżyła i nie płakała... Może ją to nie bolało... 
może... może... może...
szlak mnie trafia... próbuję sama sobie wmówić że nic się nie dzieje...
A tak naprawdę nie wiem jak było... i jak będzie...
Ale wiem że dziewczynka, która uderzyła moją -A- przeprosiła ją i już jej nie biła... 
Sama -A- mi to powiedziała... po tym jak wróciłyśmy po przedszkolu do domu...

W czwartek było ciut lepiej gdy wychodziłyśmy z domu... oczywiście mówiła, że nie chce iść do przedszkola... albo że ja mam z nią tam być... Ale nie płakała...
Oczywiście gdy zobaczyła przedszkole... pojawił się delikatny płacz... który na chwilę minął podczas przebierania i pojawił się gdy chciałam ją zaprowadzić do sali... W ten dzień było trochę lepiej... bo łzy już tak nie płynęły po policzkach... tylko oczęta kochane były zaczerwienione... i delikatne już tylko łezki płynęły po policzkach... trochę marudziła... ale w ten dzień sama przytuliła się do Pani, która wzięła ją do sali...
Po przedszkolu cały dzień śpiewała piosenkę "Stary niedźwiedź mocno śpi..." i rysowała słoneczka... - Pani w przedszkolu ją nauczyła... -A- była dumna że potrafi... tylko nie wiem dlaczego słoneczko było żółte, ale promienie musiały być obowiązkowo zielone... nie dała sobie wytłumaczyć że promienie słoneczka też powinny być żółte...

Dziś pojawiło się światełko w tunelu...
Choć w domu marudziła, że nie chce iść do przedszkola... 
nie spakowała nawet misia... 
ani nie sprawdziła czy w plecaczku są papcie...
Mówiła, że w przedszkolu jest jej ble... i że chce być w domu...
Wysiadając z auta pod przedszkolem już nie marudziła i nawet sama szła pięknie chodnikiem do przedszkola...
W szatni było trochę zawahania... ale był całus... a przed salą nie chciała puścić mojego palca... ale jak Pani ją zawołała aby przyszła się bawić z dziećmi to poszła...

Trudny był to tydzień i dla mnie i dla mojej małej -A-...
Wierzę, że będzie lepiej... i że chyba nie jest tak źle... 
Nie odbieram jej z przedszkola zapłakanej... 
Gdy przychodzę po nią... nie płacze... zazwyczaj grzecznie je jeszcze obiadek... nie słyszę aby marudziła...
Panie mi mówią, że jak już się bawi to nie marudzi... nie płacze na mamą i domem...
Tylko te rozstania są takie trudne...
Muszę, im wierzyć na słowo...
Choć za każdym razem pytam moją -A- co robiła w przedszkolu i zawsze opowiada co robiła... że rysowała... że tańczyła... że była na dworze i kredą rysowała... że fajnie było...
Nawet zapytałam czy Panie krzyczą... to mi odpowiedziała, że nie...
Oprócz tego jednorazowego incydentu... -A- na nic się nie skarżyła...

Teraz będziemy cieszyć się wolnym weekendem... 
Ale boję się jak to będzie w poniedziałek...
Choć ufam i mam nadzieję, że będzie lepiej...

A jak to u Was wyglądało...
Czy było podobnie...
Jak zachowywaliście się w  sytuacji kiedy dziecko już w domu płakało i nie chciało iść do przedszkola...?
Moje starsze córy poszły do przedszkola jak miały skończone 3 lata i chodziły bardzo chętnie... nie było smutku i płaczu przy rozstaniu...

-Dorota-
Wszystkie zdjęcia i treści zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa. Zgodnie z Dz.U. z 1994 r. Nr 24 poz.83 mam prawo do ich ochrony i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie i rozpowszechnianie bez mojej wiedzy.

2 komentarze:

  1. Widzę, że początki są trudne dla Was obu. Mam nadzieję, że z każdym dniem będzie coraz lepiej. Trzymam kciuki.

    udanej niedzieli, Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję...
    Ja też mam nadzieję, że z każdym dniem będzie lepiej...
    Niestety dziś już przymusowa przerwa od przedszkola...
    -A- dostała w niedzielę wysokiej gorączki :(

    OdpowiedzUsuń