niedziela, 25 września 2016

KOMPOT i POWIDŁA OLIWKOWE... ;)

Do pomysłu zrobienia powideł śliwkowych (bo o tych tu mowa, nie o oliwkowych) podchodziłam sceptycznie... 
bałam się konieczności ciągłego mieszania i przypalenia...

Ale sezon na śliwki w pełni...
Dodatkowo dostałam dwie skrzynki pysznych szydłowskich śliwek...
Dziękujemy Aniu i Tomku...

Mimo tego, że część przekazaliśmy dalej i mimo tego, że jest nas piątka... nie udało nam się wszystkich zjeść...
Więc postanowiłam, że zrobię trochę kompotów na zimę... oraz spróbuję zrobić powidła śliwkowe...

Przeglądając internet natknęłam się na kilka przepisów na powidła śliwkowe bez mieszania... 
I stwierdziłam, że może warto taki przepis wypróbować... 
Każdy przepis był trochę inny, ale łączyło je jedno... brak konieczności mieszania...

Tak więc połączyłam kilka rad i zrobiłam swoje powidła śliwkowe...

Składniki :
- dojrzałe śliwki
- cukier w proporcjach ok. 200 g na każdy kilogram śliwek - wtedy wychodzą naprawdę słodkie...

Śliwki oczywiście musimy umyć i wypestkować...
Aby nie brudzić zbyt dużo naczyń, ja od razu wrzucałam śliwki do garnka, w którym potem śliwki się smażyły...

Garnek miałam dość szeroki z grubym dnem...

Układając śliwki każdą warstwę śliwek przesypałam warstwą cukru...

Przykryłam i odstawiałam na całą noc...
Robiłam to wieczorem, bo wtedy najwięcej czasu i spokoju... 
Chodzi o to aby śliwki puściły jak najwięcej soku...



Rano garnek ze śliwkami postawiłam na średnim palniku kuchenki i gotowałam na minimalnym ogniu przez ok. 4 godziny... 
Podczas gotowania garnek nie był już przykryty i przez te cztery godziny śliwek NIE MIESZAŁAM...

W tym czasie o śliwkach można podobno zapomnieć... choć ja z racji tego, że robiłam to pierwszy raz zaglądałam do nich i sprawdzałam czy faktycznie się nie przypalają...


Po 4 godzinach masę śliwkową przemieszałam i zmiksowałam blenderem aby była to gładka masa... Przełożyłam do wyparzonych, suchych małych słoiczków i odstawiłam...
Powidła były gorące, więc słoiczki ładnie chwyciły, oprócz dwóch niestety...

 A z racji tego, że nie miałam dużo tych powideł, postanowiłam jednak je wszystkie pasteryzować... Gotowałam słoiki ok. 10-15 minut...










Co do kompotów...



To do litrowych słoików wrzuciłam (a raczej moja -J- wrzucała) połówki śliwek bez pestek oczywiście... tak do wysokości 3/4 słoika...
















Wsypałyśmy ok. 4 łyżek cukru do każdego słoika...













I zalałyśmy wrzątkiem...














Potem już tylko pasteryzacja ok. 20 minut...
I kompoty gotowe...
A zimą można cieszyć się pysznym kompotem i smakiem śliwek...








A teraz jeszcze wyjaśnię temat postu... i dlaczego KOMPOT i POWIDŁA OLIWKOWE...

... Oliwkowe, bo moja malutka -A- na ŚLIWKI mówi OLIWKI... choć wie jak wyglądają oliwki i zna ich smak... to śliwki dla niej to też oliwki, tylko trochę większe...

A wy robicie kompoty, powidła, dżemy lub inne przetwory na zimę...?
Mam nadzieję, że tak... myślę, że zawsze są one zdrowsze niż to co możemy kupić w sklepie... pomimo, iż zawierają biały cukier...

Pozdrawiam Was serdecznie
-Dorota-

Wszystkie zdjęcia i treści zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa. Zgodnie z Dz.U. z 1994 r. Nr 24 poz.83 mam prawo do ich ochrony i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie i rozpowszechnianie bez mojej wiedzy.

poniedziałek, 12 września 2016

GORĄCZKA...

Z doświadczenia wiem, że gdy dziecko idzie do przedszkola to od razu pojawiają się choroby...
Choć nie spodziewałam się, że pierwsza choroba pojawi się tak szybko i to przy tak ładnej pogodzie...
U nas pierwsza choroba już się przyplątała...
Mała -A- dostała wczoraj późnym popołudniem wysokiej gorączki...39 stopni...
Innych objawów na razie brak...
Nic tego nie zapowiadało... nie skarżyła się na nic...
Gorączka przyszła szybko...
Chcieliśmy w niedzielę wykorzystać jeszcze tę piękną letnią pogodę i wybraliśmy się na basen na świeżym powietrzu...
Dziewczyny szalały i bawiły się w wodzie...
W drodze powrotnej mała -A- zasnęła... po godzinie drzemki obudziła się cała rozpalona...
W nocy gorączka znowu się pojawiła...
Dziś mała -A- ma stan podgorączkowy...
Mam tylko nadzieję, że to nie gorączka"przedszkolna" z obawy przed przedszkolem...
Choć o przedszkolu wczoraj nie rozmawialiśmy...
Dziś jak widziała, że dziewczynki szykują się do szkoły a -M- do pracy to od razu stwierdziła, że ona do przedszkola nie idzie...

Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie.



-Dorota-

Wszystkie zdjęcia i treści zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa. Zgodnie z Dz.U. z 1994 r. Nr 24 poz.83 mam prawo do ich ochrony i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie i rozpowszechnianie bez mojej wiedzy.

piątek, 9 września 2016

TRUDNE POCZĄTKI...

W poprzednim poście wspominałam, że moja malutka -A- rozpoczęła swoją przygodę z przedszkolem...
I niestety jest ciężko... naprawdę ciężko...

Pierwszy tydzień prawie za nami...
Nie było łatwo... 
Choć zapowiadało się całkiem nieźle...
Różne emocje mną targały... ale o tym może potem...
Teraz napiszę jak te ostatnie dni u nas wyglądały...

W czwartek 1 września poszłyśmy do przedszkola razem... byłyśmy tam 1,5 godziny...
-A- pooglądała ze mną sale, pobawiłyśmy się zabawkami... dzieci w tym czasie były na dworze...
Potem chwilę pobawiła się na dworze...
I poszłyśmy do domu...
-A- była zadowolona... podobało jej się bardzo... wszystkim bliskim opowiadała jak fajnie jest w przedszkolu...

Następnego dnia jak ją zaprowadziłam... jak tylko przebrałam jej buty na papcie... od razu pobiegła do sali bawić się zapominając całkowicie o mnie...
Gdy po nią wróciłam była zadowolona i uśmiechnięta...
Piękny początek nieprawdaż... byłam z niej dumna... i cieszyłam się, że tak dobrze sobie radzi z nową sytuacją... pomimo tego, że tak wcześnie poszła do przedszkola... 

Po weekendzie, w poniedziałek ładnie ubrała się w domu, spakowała do plecaka misia i papcie...
Papci nie zostawia w przedszkolu... przecież dostała je od babci... to nie może ich tam zostawić... więc codziennie papcie zabieramy i kolejnego dnia znów je pakujemy do plecaczka...
I wyszłyśmy... bez żadnego marudzenia... bez płaczu... z uśmiechem na ustach...
Gdy zobaczyła budynek przedszkola... niestety minka posmutniała... ale nie płakała... tylko chciała abym z nią tam była w przedszkolu...
Przy przebieraniu w szatni także marudziła, że mam z nią tam być...
Cierpliwie jej wytłumaczyłam, że tylko na chwilkę pojadę do pracy i po obiadku po nią wrócę...
Nie płakała, ale nie chciała abym poszła... 
Zaprowadziłam ją do sali i poszła się bawić...
Oczywiście po obiedzie byłam po nią... 
Jednak tym razem skończyli trochę wcześniej jeść i już mieli powyciągane poduszeczki i kocyki do leżakowania...
Ale mimo to -A- ucieszyła się bardzo na mój widok... ubrałyśmy się... wyszłyśmy... i zanim doszłam do auta już było marudzenie że ona chciała leżeć w przedszkolu i słuchać bajeczki...
No to ustaliłyśmy, że na następny dzień będzie leżakować... i już z uśmiechem na twarzy wróciłyśmy do domu...

Wtorkowy poranek też nie zapowiadał płaczu w przedszkolu... chętnie się ubrała... spakowała... i poszłyśmy...
W przedszkolnej szatni już nie było tak różowo... pojawiło się marudzenie i płacz... 
i trzymanie się jakiejkolwiek części mojego ciała... najpierw wtulona w ramiona... potem trzymała się nogi... potem znowu ramiona... Pani udało się wziąć -A- na ręce i poszła z nią do sali...
Panie wiedzą, że w razie gdyby -A- bardzo płakała to mają dzwonić, że w każdej chwili mogę po nią przyjechać...
Poczekałam chwilę pod przedszkolem... ale po chwili -A- się uspokoiła... więc i mi zrobiło się trochę lżej na sercu...
W ten dzień została na leżakowaniu... potem była "lekcja muzyki" z Panią która przyniosła skrzypce... Przyszłam w trakcie lekcji... więc czekałam chwilę w szatni... a moja mała -A- świetnie się bawiła...

W środę niestety było naprawdę źle...
Jak tylko wspomniałam rano o tym, że zaraz będziemy ubierać się do przedszkola... mała -A- zaczęła marudzić a po chwili już płakać, że ona nie chce iść do przedszkolka... Że ona chce zostać w domu ze mną...
No to tłumaczę jej, że mamusia musi iść do pracy...
Wiem że ją obecnie okłamuję... ale przecież już za niedługo będę faktycznie w pracy, a ona będzie musiała iść do przedszkola, a takie tłumaczenie wydało mi się najbardziej sensowne - bo przecież tata chodzi do pracy i ona tam z nim nie może iść i o tym wie... a np do sklepu to ze mną jeździ, do szkoły jak wiozę czy odbieram dziewczyny to -A- też mi towarzyszy, więc najlepszym tłumaczeniem jakie przyszło mi do głowy to praca...
Jak jej powiedziałam, że mama musi iść do pracy to moja spryciula na to...
"tata todzi do placy, ty nie musisz... ty musisz być ze mnom w domu..."
Serce się kraje matce gdy słyszy takie słowa... szczególnie moje gdy obiecałam sobie i jej jak była malutka, że zrobię wszystko żeby nie musiała przed 3 rokiem życia iść do żłobka czy do przedszkola...
Dalej nie wiem czy podjęłam dobrą decyzję... 
czy zamiast wrócić do pracy i mieć nadzieję, że tę pracę zachowam (czego nie mam niestety pewności), czy nie powinnam zostać z malutką -A- w domu i zaoszczędzić jej tych cierpień... 
Ona tego jeszcze nie rozumie... że mama, która była z nią dzień i noc, która była na każde zawołanie... teraz zawozi ją do obcego miejsca, to obcych pań i obcych dzieci i ją tam porzuca...
Jest mi z tym bardzo źle...
Często łzy cisną mi się do oczu, że tak jest... że tak musi być... bo w głębi serca wiem, że powinnam dotrzymać obietnicy danej sobie i jej... i czekać co przyniesie los w sprawie pracy...
Ale dzielnie starałam się dalej tłumaczyć, że w przedszkolu jest fajnie, że będzie bawiła się z koleżankami i kolegami...
Na to moje dziecko mi mówi, że wcale tak nie jest... 
"W pszećkolu jest nie fajnie, boje sie..."
To pytam czego się boi... a Ona mi ta no że "boi się dzinek" (dziewczynek)... i dalej mówi "to nie są moje fajne dzinki..."
Więc naturalnie moje kolejne pytanie brzmiało a dlaczego się ich boi... na to -A- "bo one są ble..."
A czemu są ble... "bo mnie dzinka udezila..."
We wtorek wieczorem przy kolacji powiedziała, że w przedszkolu uderzyła ją dziewczynka... to jej wytłumaczyliśmy, że wtedy trzeba od razu powiedzieć to pani... tak jak w domu od razu mówi mamie jak coś jej się stanie... Wtedy nie płakała... nie widać było po sposobie w  jakim o tym mówiła, że było to dla niej aż takie przeżycie...
Niestety w środę nie wiedziałam co zrobić... czy ją zawieść taka płaczącą do tego przedszkola... czy zostawić ją w domu... z jednej strony było mi jej tak żal... a z drugiej strony była gdzieś ta obawa, że jak raz odpuszczę to potem będzie codziennie płakała, że nie chce iść do przedszkola...
Boję się jednak też tego, aby faktycznie nie działo się coś złego w tym przedszkolu... Niekoniecznie ze strony pań, ale innych dzieci... 
Moja -A- jest tam najmłodsza... część dzieci chodziła już do tego przedszkola, więc wszystko znają i czują się bardziej pewnie...
Zaprowadziłam ją w środę do przedszkola... płakała... niestety... 
Wytłumaczyłam Paniom co się dzieje i co mi opowiedziała... 
Panie obiecały, że się sprawą zajmą, ale twierdzą że one nie zauważyły aby coś takiego miało miejsce... w sumie to mogły nie zauważyć jak przy zabawie, któraś z dziewczynek ją popchnęła... jak -A- się nie poskarżyła i nie płakała... Może ją to nie bolało... 
może... może... może...
szlak mnie trafia... próbuję sama sobie wmówić że nic się nie dzieje...
A tak naprawdę nie wiem jak było... i jak będzie...
Ale wiem że dziewczynka, która uderzyła moją -A- przeprosiła ją i już jej nie biła... 
Sama -A- mi to powiedziała... po tym jak wróciłyśmy po przedszkolu do domu...

W czwartek było ciut lepiej gdy wychodziłyśmy z domu... oczywiście mówiła, że nie chce iść do przedszkola... albo że ja mam z nią tam być... Ale nie płakała...
Oczywiście gdy zobaczyła przedszkole... pojawił się delikatny płacz... który na chwilę minął podczas przebierania i pojawił się gdy chciałam ją zaprowadzić do sali... W ten dzień było trochę lepiej... bo łzy już tak nie płynęły po policzkach... tylko oczęta kochane były zaczerwienione... i delikatne już tylko łezki płynęły po policzkach... trochę marudziła... ale w ten dzień sama przytuliła się do Pani, która wzięła ją do sali...
Po przedszkolu cały dzień śpiewała piosenkę "Stary niedźwiedź mocno śpi..." i rysowała słoneczka... - Pani w przedszkolu ją nauczyła... -A- była dumna że potrafi... tylko nie wiem dlaczego słoneczko było żółte, ale promienie musiały być obowiązkowo zielone... nie dała sobie wytłumaczyć że promienie słoneczka też powinny być żółte...

Dziś pojawiło się światełko w tunelu...
Choć w domu marudziła, że nie chce iść do przedszkola... 
nie spakowała nawet misia... 
ani nie sprawdziła czy w plecaczku są papcie...
Mówiła, że w przedszkolu jest jej ble... i że chce być w domu...
Wysiadając z auta pod przedszkolem już nie marudziła i nawet sama szła pięknie chodnikiem do przedszkola...
W szatni było trochę zawahania... ale był całus... a przed salą nie chciała puścić mojego palca... ale jak Pani ją zawołała aby przyszła się bawić z dziećmi to poszła...

Trudny był to tydzień i dla mnie i dla mojej małej -A-...
Wierzę, że będzie lepiej... i że chyba nie jest tak źle... 
Nie odbieram jej z przedszkola zapłakanej... 
Gdy przychodzę po nią... nie płacze... zazwyczaj grzecznie je jeszcze obiadek... nie słyszę aby marudziła...
Panie mi mówią, że jak już się bawi to nie marudzi... nie płacze na mamą i domem...
Tylko te rozstania są takie trudne...
Muszę, im wierzyć na słowo...
Choć za każdym razem pytam moją -A- co robiła w przedszkolu i zawsze opowiada co robiła... że rysowała... że tańczyła... że była na dworze i kredą rysowała... że fajnie było...
Nawet zapytałam czy Panie krzyczą... to mi odpowiedziała, że nie...
Oprócz tego jednorazowego incydentu... -A- na nic się nie skarżyła...

Teraz będziemy cieszyć się wolnym weekendem... 
Ale boję się jak to będzie w poniedziałek...
Choć ufam i mam nadzieję, że będzie lepiej...

A jak to u Was wyglądało...
Czy było podobnie...
Jak zachowywaliście się w  sytuacji kiedy dziecko już w domu płakało i nie chciało iść do przedszkola...?
Moje starsze córy poszły do przedszkola jak miały skończone 3 lata i chodziły bardzo chętnie... nie było smutku i płaczu przy rozstaniu...

-Dorota-
Wszystkie zdjęcia i treści zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa. Zgodnie z Dz.U. z 1994 r. Nr 24 poz.83 mam prawo do ich ochrony i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie i rozpowszechnianie bez mojej wiedzy.

środa, 7 września 2016

ZMIANY... ZMIANY... ZMIANY...

Nie pisałam o tym wcześniej... ale dużo się u nas zmieniło...
Nagle... szybko... z zaskoczenia....

Choć to my ostatecznie podejmowaliśmy tę trudną decyzję...
To niestety, ale w dużym stopniu zmusiły nas do tej decyzji zdarzenia, które dzieją się wokół nas...
A miało być tak spokojnie... szczęśliwie... aż do września przyszłego roku... 
Oczywiście brałam pod uwagę inne rozwiązania... no ale...
Niestety...
Moja -A- od 1 września poszła do przedszkola... 
Ma dopiero 2 latka i 3 miesiące...
Jest mi bardzo trudno..., bo nie tak miało być...
Obiecałam sobie i jej, że do przedszkola pójdzie dopiero jak będzie miała skończone 3 latka... a najlepiej dopiero we wrześniu w roku, w którym skończy 3 lata...
Tak poszły jej siostry i był to dobry wiek na rozpoczęcie przygody... z przedszkolem, z samodzielnością..., z poznawaniem nowych osób..., nowych dzieci..., z nauką zabawy z innymi...
Ale wtedy mogły i chciały pomóc nam babcie...

Jest ciężko i mi i jej...
Gdy zaczęły docierać do mnie informacje, że jednak muszę wrócić do pracy wcześniej niż zakładałam...zaczęłam zastanawiać się jak zorganizować opiekę nad -A-... 
Niestety na dzień dzisiejszy żadna z babć nam nie pomoże...
Jedna niestety nie może... a druga... no cóż... dużo byłoby pisać... a nie mam na to ochoty...
Także gdy okazało się, że babcie nam nie pomogą... kuzynki mogą ale popołudniami, bo rano studiują... czyli też nie dadzą rady pomóc..., a prywatne opiekunki dużo sobie życzą za opiekę... a i tak żadnej poleconej nie mamy i żadnej sami nie znamy....
Zaczęłam się zastanawiać jak najbardziej w czasie odsunąć posłanie -A- do żłobka... bo na przedszkole państwowe nie było szans... z jednej strony za mała... z drugiej zapisy były przecież w lutym... i wolnych miejsc już brak...
I tak sobie wymyśliłam, że poślę ją od lutego do żłobka... przecież do żłobka są zapisy stale... a nie tylko w jednym miesiącu w roku... przyjmują na bieżąco... mamy nowy żłobek... i głosili nawet nie tak dawno w kościele, że jeszcze wolne miejsca są... 
W lutym to już prawie 3 latka będzie miała... prawie... ale tak łatwiej było mi samą siebie przekonać, że nie będzie tak źle...
No tak... 
Chyba jednak te ogłoszenie było jakiś czas temu, albo miejsca wolne to były... ale do końca sierpnia... bo jak się okazało to w żłobku jest 20 miejsc i wszystkie od września były już zajęte, a na liście rezerwowej jeszcze 12 dzieci... byłam w lekkim szoku...
Z jednej strony w sumie fajnie, bo jak nie będę miała gdzie jej posłać to będę z nią ja... 
ale z drugiej strony... widmo możliwości utraty pracy...

Niedaleko nas jest prywatne przedszkole, zdecydowałam się tam zadzwonić...
I było jedno ostatnie wolne miejsce... 
ale warunek ... musi być zapisana już od września... bo pani mi miejsca nie zarezerwuje do nowego roku... jak znajdzie się ktoś chętny na to miejsce to po prostu przyjmie tamto dziecko... 
Wcale jej się nie dziwię... mieć czesne a nie mieć... Przecież to nie tylko przedszkole dla dzieci, ale jej biznes, który musi na siebie zarabiać przynosząc jeszcze zysk właścicielowi..., który nie założył przedszkola charytatywnie...
O wolnym miejscu dowiedziałam się  30 sierpnia i na drugi dzień najpóźniej miałam się zdecydować...
Zdecydowaliśmy się... pomimo wysokich kosztów... i jak na razie braku mojej pensji... 
Zdecydowaliśmy się... ale ile ja się upłakałam... i dalej na samą myśl chce mi się płakać... Wieczorami nie umiem zasnąć bo ciągle myślę czy dobrą decyzję podjęłam...
Wiem, że mogłabym jej jeszcze nie posyłać... i tak muszę płacić... ale mała -A- mogłaby być jeszcze ze mną... bo do pracy jeszcze nie wracam... 
O tym też myślałam... niech będzie na razie ze mną w domu... miejsce w przedszkolu jest... 
ale z drugiej strony... kiedyś musi tam pójść... a wtedy będzie musiała na dużo dłużej niż może teraz... 
spróbujemy i Ją i mnie do tej sytuacji przygotować pomału... 
A nie jest to łatwa sytuacja ani dla Niej ani dla mnie...
Już dziś pojawił się pierwszy poważny kryzys...

Wiem, że wielu z Was wyda się to dziwne... że przecież moja -A- ma już 2 lata, a dzieci są posyłane przez rodziców dużo wcześniej do żłobka... bo muszą... muszą wrócić do pracy od razu... jak najszybciej...
Wiem, że i takie rodziny są, gdzie dziecko bardzo szybko trafia pod opiekę obcych osób...
Ale ja chciałam tego moim dzieciom zaoszczędzić... 
Niestety w przypadku mojej -A- nie udało mi się to na tyle ile chciałam...
Mam tylko nadzieję, że będzie dobrze... a trudne początki szybko miną i szybko o nich zapomnimy... 
Choć wiem, że ja będę o nich pamiętała już zawsze... ale mam nadzieję, że moja -A- zapomni, że na początku rozstania były bardzo trudne dla Niej i będzie się cieszyć z pobytu w przedszkolu...
Na razie zaprowadzam Ją na 2-2,5 godziny, ale jest trudno... niestety coraz trudniej...



-Dorota-
Wszystkie zdjęcia i treści zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa. Zgodnie z Dz.U. z 1994 r. Nr 24 poz.83 mam prawo do ich ochrony i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie i rozpowszechnianie bez mojej wiedzy.

poniedziałek, 5 września 2016

DZIECI I GÓRY...

Dzieci i góry...
Czy da się to pogodzić...?
Pewnie że tak...
Czy trzeba mieć specjalne wózki, nosidła i inne...?
Zależy to od trasy i jej trudności... 
Ale na sobotnie czy niedzielne, niewymagające trasy...
Myślę, że wystarczy zwykły wózek, a i to czy będzie on nam potrzebny, to też zależy od wieku dziecka...

Wiem, że są osoby, które bez wędrówek górskimi szlakami nie wyobrażają sobie swojego życia...
Mają odpowiedni sprzęt do górskich wędrówek i nawet najtrudniejszy szlak pokonają niosąc na plecach swoje nawet kilkumiesięczne dzieci...
Wakacje spędzają w górach i codziennie wędrują po górskich szlakach...

Ja osobiście nie wyobrażam sobie naszej rodziny na wakacjach w górach dłuższych niż kilka dni...
Jak również nie wyobrażam sobie górskich wędrówek w upalne dni...
Ja kocham wodę... morze, jeziora....
W upalne dni wolę kąpiele słoneczne i kąpiele wodne... niż górskie wędrówki...

Nie jesteśmy zapalonymi wędrowcami po górach... 
Dlatego w góry wybieramy się raczej wiosną lub jesienią... bądź w piękne wrześniowe dni...
Jeśli już wybieramy się całą rodziną w góry to głównie są to proste szlaki, często nawet takie gdzie większość drogi pokryta jest asfaltem...
Ale jest to wtedy spacer wśród zieleni... ciszy... i pięknego górskiego krajobrazu...
Okazja do oderwania się od komputerów, tabletów i telefonów... i od internetu... Okazja do bycia z dziećmi... tak naprawdę bycia z nimi...
Wspólne wędrówki z dziećmi po górach to... świeże powietrze, przepiękne widoki, a przede wszystkim poznawanie świata i bycie razem wśród nieskażonej przyrody...
Pamiętajcie tylko aby wziąć dużo wody do picia, coś do jedzenia... bo dzieci w górach są bardziej głodne... a przynajmniej moje... i coś słodkiego...
Mąż głównie jeździ po górach na rowerze...
Póki nie pojawiły się dzieci to też zdarzało mi się z nim jeździć... 
Nawet nie wiem jak dawałam rady, ale w sumie nie było najgorzej...
Dziś sobie tego nie wyobrażam... 
Dziś jest we mnie lęk, że spadnę gdzieś jadąc zboczem góry... że koło uślizgnie... i co wtedy... jeśli w najlepszym przypadku złamię jedynie rękę czy nogę... kto się zajmie dziećmi... domem... kto to wszystko ogarnie... o gorszych rzeczach wolę nie myśleć...
Z chwilą pojawienia się na świecie pierwszej córki pojawiła się odpowiedzialność za inną osobę, która jest całkowicie zależna ode mnie... nie mogłam już myśleć tylko o sobie... musiałam też myśleć o niej... niestety przełożyło się to także na moją "odwagę" i przewidywanie tego co może się stać...
Wiem, wiem... że nawet idąc do sklepu po bułki, czy jadąc samochodem z dziećmi do szkoły, czy do pracy... może mi się coś przydarzyć... ale to muszę robić... jest to nieodłączna część mojego życia... ale jeśli czegoś nie muszę robić to tego nie robię...
Wystarczy, że mojemu mężowi zdarza się wrócić pokiereszowanym z górskich rowerowych wypraw...
Ale chciałabym pojeździć z dziećmi na rowerach wśród gór i tych pięknych widoków... po szerokich szutrowych drogach... oj tak... takich tras musimy szukać...

Jak na razie odwiedziliśmy tylko kilka miejsc... wiele jeszcze przed nami...
Ale w ostatni weekend byliśmy w Brennej... 
Mąż postanowił wybrać się rowerem górskimi szlakami poprzez Kotarz na górę Grabowa... 
A ja spacerkiem miałam tam dotrzeć z dziećmi "Bajkowym szlakiem" poznając przygody Utopca - czyli gazdy Brennicy... 
Wędrówkę rozpoczęliśmy od Doliny Hołcyny... tam zostawiliśmy samochód więc wędrówkę szlakiem Utopca rozpoczęłyśmy dopiero od Tablicy nr 2, podążając za czerwono-białymi znakami umieszczonymi na drzewach...
Trasa prawie cała przebiegała drogą asfaltową więc z wózkiem przez większość drogi nie było problemu... choć trochę się zmęczyłam... 
Drogą nie jeżdżą samochody ponieważ zamknięta jest szlabanem...




Niestety gdy dotarliśmy do składu drewna i Tablicy nr 3 szlaku Utopca... ścieżka zrobiła się mało atrakcyjna dla osób z wózkiem... był już to typowy górski szlak z piachem i kamieniami, z potokami górskimi w poprzek szlaku i niestety zrobiło się stromo...
Dobrze, że już wtedy w wędrówce towarzyszył nam mój mąż... bo byłoby mi ciężko samej z trójką dzieci, w tym z dwulatkiem i wózkiem... dodam spacerówką na małych kółkach...
Ale dzieci chciały iść dalej, więc i my musieliśmy dać radę...



Niestety do Chaty Grabowej nie dotarliśmy... a szkoda bo dziś doczytałam, że Chata została odrestaurowana a wokół schroniska znajduje się park tematyczny "Ogród Bajek" z postaciami z legend i podań z regionu Beskidu Śląskiego...
W sumie to za późno wyszliśmy na szlak... 
Trasa na górę zajęła mi 2 godziny... ponieważ malutka -A- większość trasy szła na nogach... a i nie spieszyłyśmy się przecież...
Droga powrotna zajęła nam godzinę...



No i teraz z mapy widzę, że jest jeszcze krótsza droga do Chaty Grabowej...
Na poniższym zdjęciu na czerwono oznaczyłam Chatę Grabową, a na biało miejsce do którego dotarliśmy...

Może do schroniska dotrzemy następnym razem...


-Dorota-
Wszystkie zdjęcia i treści zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa. Zgodnie z Dz.U. z 1994 r. Nr 24 poz.83 mam prawo do ich ochrony i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie i rozpowszechnianie bez mojej wiedzy.